Witam wszystkich

Jestem nowa na forum i po krótkiej lekturze niektórych wątków myślę, że znalazłam bardzo ciekawe miejsce na poznanie nowych ludzi. Ciekawi mnie jakie są wasze doświadczenia i przemyślenia z rozwojem duchowym od 'ciemnej strony mocy'. Mam na myśli możliwość dojścia do bardzo ważnych zmian wewnętrznych podczas mogłoby się wydawać najczarniejszych chwil naszego życia. Czy mieliście takie przeżycia? Wydaje mi się, że jednym z doświadczeń jakie miało największy wpływ na mój rozwój miał epizod czegoś na kształt dysocjacji, derealizacji? Tzn nie było tak hardcorowo, że zgłosiłam się po jakąś specjalistyczną pomoc. Pozornie normalnie funkcjonowałam, choć najbliższe osoby wiedziały, że coś jest nie tak. Ogólnie dla niewtajemniczonych polega to na poczuciu 'że się rozpadasz' wszytko staje się dla Ciebie obce, w jakiś sposób niebezpieczne, nawet twoje wspomnienia wydają Ci się obce, często ze stanami depresji oraz u mnie potwornym lękiem przed śmiercią. Pierwszy raz wtedy czegoś takiego doświadczyłam, wydaje mi się, że zawsze mój lęk przed śmiercią był na 'poziomie przeciętnym', nie zaprzątałam sobie nim zbytnio głowy, byłam bardziej zajęta życiem. Nikt mi w tym czasie nie umarł, ani nie przeszłam jakieś traumy, więc nie wiem co było tego zapalnikiem. Ale to był lęk na poziomie chęci drapania ściany. Do tego uporczywe bóle całego ciała, jakby te emocje chciały się ze mnie wydostać każdą możliwą drogą. Ten pernamentny stan umysłu, który jest tak zły, że nie wiesz już co ze sobą zrobić, to jakby ból ale psychiczny połączony z potwornym przerażeniem. Trwało to około 2 miesiące podczas których byłam pewna że tracę rozum. Jakoś dotarło do mnie w tej agonii, że 'samo nie przechodzi' i muszę coś zrobić. Dałam sobie jeszcze miesiąc przed zgłoszeniem się po pomoc. Zaczęłam przeszukiwać internet i po autodiagnozie jaką była dysocjacja trochę się uspokoiłam, ale nie pomogło to za bardzo. Zaczęłam szukać nieco głębiej i znalazłam w sumie już nie pamiętam co (było to jakieś 3 lata temu) ale artykuł/ filmik / blog, gdzie ktoś przedstawił swoje objawy, idealnie pasujących do moich w perspektywie rozpadu schorowanego ego aby mogło się jakby 'zrestartować'. I wtedy przeżywanie w kółko tych ruminacji negatywnych emocji i wydarzeń, ale też po prostu 'neutralnych klatek z dzieciństwa', zwłaszcza przed snem, nabrało dla mnie sensu. I nie wiem czy to efekt placebo, że w końcu wiem co się dzieje, czy po prostu zacząło być akurat lepiej, ale z dnia na dzień czułam się coraz bardziej normalnie. Choć to chyba jeszcze złe słowo , coraz mniej chora jest lepsze. Długo to trwało, bo jakieś kolejne 2 miesiące, zanim pierwszy raz poczułam się na prawdę dobrze, ale mam nieodparte wrażenie, że to doświadczenie zmieniło mnie na jakimś bardzo gruntownym poziomie. Na poziomie osobowości/ widzę że mam mniej neurotycznych zachowań. Ogólnie, jak się cieszę mam wrażenie że bardziej odczuwam radość, a jak czuje smutek/ negatywne emocje - bardziej je czuje. Mam mocną tendencje do wypierania emocji i przez większą część życia starałam się unikać ich doświadczenia, choć domagały się uwagi. Też bardziej doceniam ludzi wokół i faktycznie zaczęłam widzieć, że szeroko pojęta miłość może być czymś najcenniejszym i ostateczną prawdą jaka istnieje, choć zawsze wydawało mi się to jakimś idealistycznym paplaniem. Rozpisałam się troszkę. Mam nadzieje, że nie zanudziłam
Pozdrawiam wszystkich cieplutko
